Co ja mam zrobić? To pytanie, które dynda mi w czaszce, obijając się boleśnie o skronie zawsze wtedy, gdy mam wymyślić jakiś projekt. Nie jestem zwolennikiem suchego reportażu, zdecydowanie wolę formy fabularyzowane. Interpretowanie rzeczywistości. Na początku nie ma nic. Cisza i zero w głowie. Idę przed siebie. Najlepiej donikąd. Mogę tak iść kilometrami, projektując nieistniejące światy, przeżywając wyimaginowane zdarzenia. Zazwyczaj zaczynam od muzyki. To nie jest proste, ponieważ mam szczególne i konkretne wymagania co do niej. Po kilku tygodniach w końcu znalazłem melodię – temat główny i poboczny. Odtąd muzyka nie opuszczała moich uszu, gdziekolwiek szedłem. To chyba taki standard postępowania u mnie na etapie preprodukcji. Któregoś razu wyszedłem w najciemniejszą noc, w najczarniejsze odmęty mroku opustoszałych miejskich garaży. Tym razem starałem się nie ograniczać w procesie kreacji, a chłonąć wizje i pomysły w stu procentach. Zamknąłem oczy, włączyłem muzykę i zacząłem sobie wyobrażać obrazy z Łemkowyny. … i wtedy pojawiły się wszystkie te rzeczy.
Temat Główny z filmu. Carlos Estella – Coming back to life
Krzysztof Gajdziński, Dyrektor Zawodów:
Kilka lat temu przeprowadziliśmy się do Krosna i musieliśmy szybko znaleźć treningową alternatywę dla krakowskiego Lasku Wolskiego i pobliskich Gorców. Na weekendowe wybiegania wybieraliśmy się w Beskid Niski i okazało się, że to świetny teren do biegania. Niezbyt wymagający technicznie, nieprzesadnie stromy, szkoda, że nikt nie robi tu zawodów – pomyśleliśmy. A skoro nikt nie robi, to czemu nie mielibyśmy zrobić my? Trasa 150 była naturalną konsekwencją woli „przemierzenia” podczas zawodów całego Beskidu Niskiego . Tymczasem wszystkie kapliczki, cerkiewki i chyże, które zdarzało nam się spotykać na treningach, były inspirującym tłem całości. Teren zamieszkiwany przez Łemków, a więc obszar od Krynicy Zdroju po Komańczę, idealnie zbiega się z lokalizacją Beskidu Niskiego. Warstwa kulturalno-etnograficzna była dla nas bardzo ważna w budowaniu całej narracji wydarzenia. Dzięki temu ŁUT nie jest tylko wydarzeniem sportowym w jakimś anonimowym miejscu. Wiem, że wielu zawodników zainteresowało się tematem Łemków, że zdają sobie sprawę, gdzie biegną i co się działo na tych terenach, a „duch” nieistniejących już wsi, przez które przebiega trasa, jest dla nich dodatkową wartością, budującą niezwykłą atmosferę wydarzenia. Gdybyśmy przenieśli się teraz z zawodami w Beskid Sądecki czy Bieszczady, to cały odbiór wydarzenia przez zawodników byłby zupełnie inny.
Pierwsza wyłoniła się starsza kobieta…. Szedłem dalej przez mrok …starsza pani musiała być pięknie pomarszczoną Łemkinią. Opowiedziałaby historię swojego świata i osadziła nas w realiach. W wyniku późniejszych działań, udało się trafić do Natalii z radia lem.fm. Zaproponowała mi swoją Babcię, która okazała się idealnym spełnieniem moich oczekiwań.
Natalia Małecka:
Babcia Maria w tym roku skończyła 81 lat i wciąż jakoś tak koślawo mówi po polsku. I jestem z tego dumna. W naszej rodzinie pierwszym językiem jest łemkowski. Babcia mieszka w Wirchni na Łemkowynie. Od zawsze, bo choć przez pewien czas musiała żyć „na zachodzie”, gdzie było płasko, lepsza ziemia pod gazdowanie i murowane domy, to duchowo ciągle była w ukochanych górach. I jak tylko nadarzyła się możliwość, kiedy po 10 latach zezwolono wrócić i odkupić swoje mienie, razem z mężem, dziadkiem Piotrem i miesięcznym dzieckiem, Stefanem, wybrali się w drogę powrotną. Do siebie. I z tego też jestem dumna. Dzięki temu i my jesteśmy blisko Łemkowyny. U babci Marii całą jesień pachnie suszonymi grzybami. Robi z nich najlepszą zupę grzybową. W zimie pachnie żywym ogniem ze szparhetu, na wiosnę ziołami, a w lecie jabłkami. Babcia robi z nich najpyszniejszy dżem, którym nas potem obdarowuje. Bo babcia Maria uwielbia się dzielić.
Wizja filmu rozwijała się dalej. Wybrana muzyka zapętlała się w słuchawkach do nieprzytomności. Konstrukcja tematu głównego jednoznacznie skłaniała mnie do wczucia się w istotę wszechobecnego wirowania. Mijały kolejne dni, a atmosfera na garażach zagęściła się od wirujących liści, drzew, gwiazd, całej Drogi Mlecznej, biegaczy, wirujących przedmiotów i tańczących łemkowskich spódnic – tych ostatnich nie udało się zrealizować.
Poszukiwałem także motywów folkloru i rzemiosła regionu Łemkowszczyzny. Czegoś, co jednoznacznie będzie kojarzyć się z Łemkami. Widziałem w wyobraźni pięknie bielone stare chyże, gdzie mieszka duch ciepłego ogniska domowego. Finalnie udało się, dzięki uprzejmości kierownika – Pani Klaudii Zbiegień, nagrać zdjęcia w Zagrodzie Maziarskiej w Łosiu. Już w zeszłym roku rozmyślałem, żeby zaangażować do współpracy Panią Julię Dosznę – wybitną pieśniarkę łemkowską, znaną w kraju i za granicą. Słucham jej od dawna – czy mogłem przypuszczać, snując swoje wizje jeszcze w Warszawie, że podczas tegorocznego pobytu na zdjęciach do ŁUT będę śpiewał z Panią Julią. W zaciszu jej prywatnego ogniska, snuliśmy koncepcje nad pieśnią do filmu, której fragment kończy materiał filmowy. Na tych etapach z pomocą przyszedł Mikołaj.
Mikołaj Kowalski – Barysznikow:
Łemkowszczyzna to najbliższe mojemu sercu miejsce na ziemi. To tu spędziłem najpiękniejsze lata dzieciństwa, tu poznałem i pokochałem las, oswoiłem ciemność, samotność i tutaj najbardziej kocham być. Łemkowszczyzna to nie tylko piękna kraina, ale i piękni, dobrzy ludzie. Jednym z nich jest Piotr Michniak, sołtys mojej wsi, z którym kiedyś chodziłem na szkolne zabawy, a dziś wpadam do niego zapłacić podatek rolny albo skosztować placka, który właśnie upiekła jego żona. Z Piotrkiem znamy się od lat, ale nie wiedziałem, że potrafi wyrabiać drewniane łyżki – tradycyjną, nowicką metodą. W filmie Krzyśka Zaniewskiego zobaczycie nie tylko jak taki proces robienia łyżek wygląda, ale też poznacie lepiej moją ukochaną krainę i wesołą menażerię mojego wielkiego przyjaciela Dzikiego Bo – z wilkiem na czele! A śliwki, które w relacji z Łemkowyny tak spoglądają rozmarzone na gwiazdy, już przyszłej jesieni wydadzą słodkie, węgierskie owoce, które ja potem zamknę w słoikach. Jak będziecie szybko biec, to może starczy i dla Was. Będę na Was czekał na punkcie w Ropkach!
Nie sposób nie docenić dzikości Beskidu Niskiego. Zacząłem poszukiwać alegorycznych porównać do biegaczy, którzy są tam tylko gośćmi – jednak żyjącymi w symbiozie z otaczającą, pełną tajemnic przyrodą. Z początku miały być to tylko konie. Jednak, gdy poznałem później Dzikiego Bo, do mojej wizji doszedł najważniejszy bohater, który wygląda dziko, ale z którym można robić duble.
Dziki Bo:
ZOBACZ FILM