Beskid Niski, łemkowszczyzna to malownicza kraina, przeorana dramatycznymi wydarzeniami historycznymi. To właśnie na tej ziemi, jesienią odbywają się cyklicznie ekstremalne biegi o charakterze ultra, sięgające dystansu 150 km – Łemkowyna Ultra-Trail®. Wydarzenia z zawodów przeplatane są opowieściami starszej kobiety – wysiedlonej z rodzimej ziemi podczas akcji Wisła. Niezłomność zawodników i ich charakter można porównać do rdzennych mieszkańców tych terenów, którzy po latach wysiedlenia wracali na ojcowiznę. Film okraszony jest zdjęciami dzikiej przyrody, która nierozerwalnie kojarzy się z łemkowszczyzną. A właściwie to było tak…
Po raz kolejny przekonałem się, że nie ma co się nastawiać na określone z góry, a w dodatku ładne zdjęcia. Godzinę przed startem 150siątki siedziałem w samochodzie ociekającym deszczem i zastanawiałem się jak podejść do zaistniałej sytuacji pogodowej. Oczywiście ciężko nie wizualizować tego co chce się nagrać, by poczuć klimat filmu, zanim się go stworzy. To naturalny proces i często narzucamy sobie wizje do których w momencie nagrań podświadomie dążymy. Dlatego występuje czasem przy pracy zjawisko deja vu. Robota na planie zdjęciowym typu bieg ultra to doświadczanie wrażenia, że obserwuję to co się dzieje, jakby z wnętrza bańki mydlanej. Niby uczestniczę w jakimś wydarzeniu, ale nie mam na nie do końca wpływu. Staram się pokazywać uzyskany materiał o typowych rysach dokumentalnych jako treść fabularną. Często nie do końca zgadzającą się z rzeczywistością, a jej pewną interpretacją. Nie traktuję mojej pracy stricte jako reportaż. Zazwyczaj posiadając na planie zdjęciowym pewne gotowe już komponenty całości, jak np. muzyka, czy dograne sceny spoza samych zawodów, jestem czasem w stanie „wyjść” poza ową barierę „bańki”. Niestety wszędzie są same problemy…
Czasami zła pogoda okazuje się dobra. Na tegorocznej Łemkowynie tak właśnie się stało. Na szczęście przejrzystość powietrza była na tyle interesująca, że kluczowe, długie i lejące się ujęcia, nagrywałem z teleobiektywu, z akcją oddaloną nieraz o kilkaset metrów. Taki efekt dawał obraz z klimatem, z wrażeniem gęstej, nieprzeniknionej atmosfery Beskidu Niskiego. Uczucie niemal przygniatania biegaczy przez skondensowaną deszczową aurę, która blokuje ich przed dotarciem do mety. W filmie finalnie to „zagrało”.
Takie zdjęcia, to brak snu, czy posypianie gdzieś w samochodach, gdzieś, gdzie można było odpocząć choć na chwilę od zabłoconych gumiaków. Co tu zjeść, jak tu zjeść i gdzie tu zjeść to czasem problemy, które niestety nie są najważniejsze przy ustawicznej presji czasu, czy zaabsorbowania pomysłami. W momencie realizacji zdjęć na zawodach byłem już po kilku dniach nagrań do filmu. Odczuwałem zmęczenie ciągłym wdychaniem tajemniczości łemkowszczyzny i ciągle poszukiwałem wewnętrznych bodźców do pracy na najwyższych obrotach.
…a obroty czasem rosły, czasem spadały. Opowie o tym Karolina Krawczyk, która wraz ze mną i Piotrem Dymusem przemierzała ŁUTa.
Karolina Krawczyk:
Ciemność gęsta i późna. Ta z rodzaju drugiej połowy nocy w środku jesieni. Wybieramy się z Krzyśkiem w okolice pierwszego punktu odżywczego trasy ŁUT 150 i 80. Żadnych świateł, ruchu, problemy z zasięgiem, dookoła pustka i ani jednej żywej duszy, a droga zwęża się i prowadzi w gęsty las. Zatrzymuje nas szlaban i widok oznaczeń czerwonego szlaku. Pierwsi zawodnicy powinni pojawić się tutaj w ciągu pół godziny. U Krzyśka od razu włącza się tryb skupienia z błyskiem w oku. Kontra ze świateł samochodu na wąskiej leśnej ścieżce idealnie podkreśla deszczowy klimat tej nocy. Nie tracimy czasu. Działamy z próbnymi zdjęciami, kontrolując każdy element kadru. Z zawodnikami nie będzie to już tak oczywiste, nie będzie dubli i wskazówek typu „przesuń się lekko w prawo” czy „stań w kontrze najmocniejszego światła”. Mijają kolejne minuty. Pojawia się Bartek Gorczyca, a po dłuższej chwili następni biegacze. Krzysiek pracuje jak mróweczka, próbując wyciągnąć z tej aury, miejsca i światła wszystko co najlepsze. Zapominamy o upływającym czasie. Cieszymy się jak dzieci z odkrycia polany za szpalerem drzew po prawej stronie drogi, która pozawala nam złapać szerszą perspektywę miejsca. Jeszcze przed momentem świat ograniczał się tylko do wąskiej leśnej ścieżki, a teraz każdy szemra coś do siebie pod nosem, skacząc w deszczu i błocie po łące. Nawet przez myśl nie przechodzi nam to, że akumulator w samochodzie może nie mieć aż tyle cierpliwości, aby udźwignąć te wszystkie świetlne, kontrowo-deszczowe pomysły. A przy pierwszej nieudanej próbie odpalenia silnika nawet na moment nie pozwalam rozgościć się poczuciu, że możemy zostać w tym lesie na dłużej… NIE I JUŻ!, krzyczy coś mocno w środku i każe szybko wysiąść…po drodze rzucam jeszcze stanowczo, już na głos „wysiadam i pcham!, damy radę!” Nie daję Krzyśkowi czasu na reakcję i już mocuję się z tyłem samochodu. Następne kilkadziesiąt sekund to szybka próba rozbudzenia akumulatora. Na szczęście w kierunku lekko z górki. Silnik wkręca się na właściwe obroty. Nie ma miejsca na spowalniające narzekanie…jest czujność i szybka reakcja, jest pełna determinacja!
Na tym nie koniec przygód. Czasami determinacja nawet i trójki zapalonych robotą fotografów może nie wystarczyć. Kilkanaście godzin później samochód po raz drugi mocno gra na naszych emocjach. Tym razem nie chce wytoczyć się z błotnistej polany, na której zostawiliśmy go przed wejściem na Tokarnię. Inicjatywę przejmuje Piotr, do pomocy dołączają ratownicy GOPR, zabezpieczający trasę biegu. Próby rozbujania samochodu, podkładania drewna, wypychania, przestawiania kończą się po kilkunastu minutach sukcesem, zostawiając na naszych ubraniach niemałe ilości łemkowskiego błota.
Mikołaj Kowalski-Barysznikow mawia „Jak zaczynasz pracować, to jest z Tobą ograniczony kontakt”. Zdaję sobie z tego sprawę, ale jest to nieodłączny element mojej pracy i muszę ponosić tego konsekwencje 🙂