Czy zdarzyło się Wam zaplanować wymarzoną fotografię, z której finalnie nic nie wyszło? Mnie się to czasem zdarza. Jak sobie radzić w głowie z taką sytuacją?
Planowanie fotografii w moim przypadku to chleb powszedni. Rzadko się zdarza, że robię zdjęcie w przypadkowo napotkanym, ciekawym miejscu.
Jak planuję zdjęcia możecie przeczytać w moim 23-stronicowym, bezpłatnym poradniku fotograficznym a w nim:
✅Jak komponować kadry
✅Gdzie i jak szukać spotów fotograficznych
✅Rozpoznanie na miejscu
✅Realizacja zdjęcia
?plus analiza mojego zdjęcia
➡️ https://bit.ly/bezplatnyPDF
? Przeczytaj i rób piękne, wiosenne kadry już teraz!
Dla zobrazowania tematu tego tekstu posłużę się moim konkretnym przykładem.
Widzieliście kiedyś kościół cały ze szkła? No właśnie, ja też nie – dlatego m.in. w tym celu wybrałem się do północnej Szwecji w marcu tego roku.
Kościół to instalacja artystyczna szwedzkiego artysty Kenta Karlssona. Znajduje się pomiędzy miejscowościami Vannas a Bjurholm. Jest częścią większej wystawy dzieł sztuki o długości 350 km.
Gdy tylko zobaczyłem w internecie to miejsce, od razu zapragnąłem tam pojechać. Poczułem więź z tym kadrem już na odległość. Po wstępnym przebadaniu położenia tego miejsca wyszło mi, że jest szansa na dobre zdjęcia zorzy polarnej. Ewentualnie uchwycenia kościoła w kontekście nocnego, gwiaździstego nieba. Wspomniane na początku planowanie moich zdjęć jest dość szczegółowe i skrupulatne. Zwłaszcza, gdy mam się wybierać tak daleko od kraju. Miejsce ulokowane jest w środku wielkiego lasu przez który przebiega tylko jedna droga… Pożyczyłem samochód od przyjaciół – pozostało tylko dojechać w nocy 40 km w głąb lasu.
Jeśli lubicie historie z dreszczykiem to ta, którą teraz opiszę taka będzie.
Kto pamięta początek filmu „Nieustraszeni Pogromcy Wampirów” Romana Polańskiego, ten powinien kojarzyć początek filmu. Prof. Abronsius wraz Alfredem przemierzają saniami zimową scenerię Transylwanii. Gonieni są przez wilki przy akompaniamencie psychodelicznej muzyki i głosu lektora. W powietrzu unosi się gęsta atmosfera a gdzieś czai się nie odkryte jeszcze zło.
Taki właśnie klimat towarzyszył mi tamtej nocy w drodze do szklanego kościoła.
Ciemna droga usiana co i rusz znakami „uwaga łosie” prowadziła mnie w coraz mroczniejszy i wyludniony krajobraz. Zbliżała się północ a obrany kierunek w głąb lądu, coraz mocniej gęstniejący las powodował obniżanie temperatury powietrza. -10°C… -15°C…. -17°C. Prosta droga bez zakrętów stała się już całkiem pusta. Nikt mnie nie mijał. Za oknem iglasty las okalający drogę stał się jedną zbitą smolistą masą. Jadę dalej… -20°C. Zbliżając się do miejsca mojego celu zwolniłem prędkość. Co chwila otwierałem okno i świecąc czołówką w ścianę lasu, szukałem jakiegoś refleksu, odbicia światła w kościele. Kilka takich prób i nic. W końcu znalazłem niewielką zatoczkę. To musi być gdzieś tutaj – pomyślałem. Zatrzymałem auto i wyszedłem na zewnątrz. Nieprzenikniona cisza wraz z potwornym mrozem zaatakowała najpierw moje uszy a potem oczy i nos. Przeszedłem przez zaspę śniegu przy poboczu i powoli zagłębiłem się w las. Omiatałem światłem czołówki ciemność przede mną. Cienie drzew wydłużały się i skracały, jakby prowadziły przedziwny taniec. Nic nie widzę. Nic nie błyska pomiędzy drzewami. Nigdy tu nie byłem za dnia więc ciężko cokolwiek przewidzieć – czy to tu, czy to nie to miejsce. Trzask kory drzew pękającej na mrozie odbija się echem po okolicy… Już miałem się odwracać w stronę auta, gdy coś zabłysło po lewej stronie w lesie. Zwiększyłem moc czołówki… jest coś, coś się błyska. To musi być to. Zabrałem sprzęt fotograficzny z bagażnika i wybrałem się w drogę. Przeszedłem ciemną ścianę lasu i dostałem się na niewielką polanę. Na jej środku skrzył się i błyskał w świetle gwiazd szklany kościółek. Droga do niego wydawała się łatwa. Jednak z każdym krokiem zmarznięta tafla śniegu coraz bardziej załamywała się pode mną. Co krok zapadałem się po kolana, raniąc sobie piszczele o ostre ranty zmrożonego śniegu i lodu. Ostatnie metry doszedłem na czworaka, co powodowało, że nie zapadałem się tak łatwo. Kościółek był mniejszy niż mi się wydawało. Jest zamkniętą konstrukcją o wymiarach mniej więcej 4x3x5 m. To nie miało żadnego znaczenia, bo jego wygląd w gwiaździstą noc robi niesamowite wrażenie.
Po kilku próbach zlokalizowałem swój właściwy kadr. Tej nocy aktywność zorzy polarnej nie była zbyt duża, za to miałem bezchmurne niebo i chciałem to wykorzystać na zdjęcia astrofotograficzne. Coraz bardziej dokuczał mi mróz. Pomimo odpowiedniego ubrania chłód nie tylko mroził mi ręce i nogi, ale zamrażał też jakby wilgoć w oczach. Bardzo szybko niestety zorientowałem się, że elektronika, która zawiaduje aparatem w procesie powstawania nocnego nieba odmawia posłuszeństwa. W momencie kiedy próbowałem zorientować się co dokładnie nie działa, zewsząd dochodziły mnie odgłosy pisków łosi i trzasków niedalekich drzew. Co jakiś czas sam kościół wydawał z siebie huk spowodowany napięciami materiału na mrozie. Przestraszyłem się – brzmiało to tak jakby ktoś od środka kopnął w ścianę kościoła i chciał się wydostać na zewnątrz. Po chwili znów zapadała całkowita bezwietrzna cisza.
Rozpinam kable ostatkiem sił i montuje wszystko od nowa. Niektórych operacji nie dało się wykonać w rękawiczkach. Zaczynałem mieć już problem z ogrzaniem na powrót palców u rąk. Sprzęt zamarzł – myślę sobie. Termometr wskazuje – 22°C, a temperaturę odczuwalną wyświetla jako -25°C. Mija godzina przebywania na mrozie a ja nadal walczę ze sprzętem. Znów rozlega się huk z wnętrza kościoła. Sam aparat wytrzymuje ten mróz, choć już musiałem zmienić baterię a nie zrobiłem jeszcze żadnego zdjęcia. Niestety reszta elektroniki nie daje rady. Po raz kolejny łączę sprzęt i przepinam kable. I nic. Muszę odpuścić. To nie ma sensu tutaj zamarzać już ponad 70 min. Ostatkiem sił pakuję pośpiesznie sprzęt do plecaka i wracam. Z trudem trafiam kluczykami do stacyjki. Włączam podgrzewanie foteli.
Musiało minąć trochę czasu zanim się rozgrzałem na tyle, by móc ruszyć w drogę powrotną. Z moich planów nie wyszło nic. Północ Szwecji pokazała mi, że nie wszystko musi wychodzić, a natura jest konsekwentna w swoich postanowieniach. Wracałem powoli z mieszaniną dziwnych uczuć – strachu i smutku.
Jeszcze zanim wyszedłem z auta wszystkie przemyślenia przekułem w jedno wielkie ciekawe wspomnienie. Na pewno była to mocna przygoda. Sprzęt zawiódł – ja nie. Dałem z siebie wszystko. Czego się nauczyłem? Zdjęcia to nie tylko fotka na Instagramie. To nieraz super przygoda i wspomnienie kadru, które nosisz tylko w swojej głowie. Tylko dla siebie. Dziś wiem gdzie jest dokładnie to miejsce. Być może kiedyś tam wrócę po wymarzone zdjęcie szklanego kościółka na małej polanie, pośród ciemnego lasu.